ielu
księży przeszło przez Wadowice, bo parafia duża, zawsze było księży kilku.
Zawsze też z rozrzewnieniem wspominam zmarlych tutejszych kapłanów, zwłaszcza
śp. księdza prałata Leonarda Prochownika, który tu wiele lat był proboszczem,
moich katechetów zmarłych, śp. Księdza Pawelę, księdza Rosponda, księdza
Włodygę. Wspominam - wspominam wszystkich.
rzed
wojną była tutaj (w Wadowicach) również znakomita orkiestra (...) Dwunastego
Pułku Piechoty.
yślą
i sercem wracam nie tylko do domu, w którym się urodziłem, obok kościoła
(przy ul. Kościelnej 4 - przyp. red.) (...) ale również do szkoły podstawowej
tutaj w rynku - w tym budynku, w którym równocześnie mieścił się magistrat
miasta Wadowic, z kolei do gimnazjum wadowickiego imienia Marcina Wadowity,
do którego uczęszczałem.(lata 1931 - 1938 - przyp. red) Znajdowało się
ono (...) przy ulicy Mickiewicza, i do dzisiaj tam się znajduje. (...)
Wtedy to gimnazjum imienia Marcina Wadowity, do którego potem dołączyło
się żeńskie, imienia Michaliny Mościckiej, było szkołą o bardzo dużym zasięgu
terytorialnym. Mieliśmy kolegów i z Kalwarii. i z Andrychowa, i z Zatora,
i ze Suchej, bo tam nie było szkół średnich, a teraz wszędzie są. Pamiętam
też, że to stare i zasłużone wadowickie gimnazjum, jedno z najstarszych
w tym rejonie Polski, obchodziło swoje stulecie w roku Tysiąclecia Chrztu
Polski. (...) Ja jeszcze należałem do tego pokolenia, które chodziło do
ośmioklasowego gimnazjum. (...) Niektórzy spośród moich rówieśników, tych
zwłaszcza, z którymi zdawaliśmy wspólnie maturę w roku 1938, jeszcze tutaj
przebywają.
ierwszy
raz wszedłem w mury Collegium Maius jako dziesięcioletni uczeń szkoły podstawowej,
aby uczestniczyć w promocji doktorskiej
mojego starszego brata, absolwenta Wydziału Lekarskiego UJ. Do dzisiaj
mam w oczach tę uroczystość w auli uniwersyteckiej.
ój
brat, Edmund,zmarł u progu samodzielności zawodowej, zaraziwszy się jako
młody lekarz ostrym wypadkiem szkarlatyny, co wówczas (1932 rok) przy nieznajomości
antybiotyków było zakażeniem śmiertelnym. Są to wydarzenia, które głęboko
wyryły się w mej pamięci - śmierć brata chyba nawet głębiej niż matki,
zarówno ze względu na szczególne okoliczności, rzec można tragiczne, jak
też z uwagi na moją większą już wówczas dojrzałość. Liczyłem w chwili jego
śmierci 12 lat. Tak więc stosunkowo szybko stałem się częściowym sierotą
i ,,jedynakiem''. Moje lata chłopięce i młodzieńcze łączą się przede wszystkim
z postacią ojca, którego życie duchowe po stracie żony i starszego syna
niezwykle się pogłębiło. Patrzyłem z bliska na jego życie, widziałem, jak
umiał od siebie wymagać, widziałem, jak klękał do modlitwy. To było najważniejsze
w tych latach, które tak wiele znaczą w okresie dojrzewania młodego człowieka.
Ojciec, który umiał sam od siebie wymagać, w pewnym sensie nie musiał już
wymagać od syna. Patrząc na niego, nauczyłem się, że trzeba samemu sobie
stawiać wymagania i przykładać się do spełnienia własnych obowiązków. Ten
mój ojciec, którego uważam za niezwykłego człowieka, zmarł - prawie że
nagle - podczas drugiej wojny światowej i okupacji, zanim ukończyłem dwudziesty
pierwszy rok życia.
igdy
nie mówiliśmy ze sobą o powołaniu kapłańskim, ale ten przykład mojego Ojca
był jakimś pierwszym domowym seminarium.
iedy
byłem w gimnazjum, Książę Adam Stefan Sapieha, Arcybiskup Metropolita Krakowski
wizytował naszą parafię w Wadowicach. Mój katecheta, ks. Edward Zacher
zlecił mi zadanie przywitanie Księcia Metropolity. Miałem więc po raz pierwszy
w życiu sposobność, ażeby stanąć przed tym człowiekiem, którego wszyscy
otaczali wielką czcią.
|